pracowicie, walcząc o utrzymanie w całości jachtu, który nadlatujące z północy fale (wiatr, szelma, oczywiście zmienił się) usiłował rozłupać o stalowe krawędzie przystani.<br> Następnego dnia, w piątek, nie zdziałałem wiele, za to gruntownie poznałem bazę i wielu niezwykle miłych ludzi. Wszyscy byli nami (wliczając w to oczywiście "Nord III" i kota) zachwyceni - jak mówili - zapraszali nas, obiecywali pomoc lub po prostu pomagali, zalewali kawą i poili colą. W południe zjadłem fantastyczny lunch z Donaldem Owenem Knerrem, na który byłem zaproszony, a który rozrósł się do rozmiarów uczty, w miarę jak przysiadali się nowi słuchacze. Żegnając się Donald wręczył mi złoconą wizytówkę