tłumu gości, skręcił w alejkę. Tu światła mrugały rzadziej. Na łysych konarach siedziało kilka pawi, zwieszone ogony ociekały zmiennym blaskiem, zaniepokojone ptaki wydawały okrzyk przykry, jakbyś pchnął zardzewiałą furtę. Wszedł na mostek, sztuczny strumień o tej porze roku ledwie się ślimaczył, bił z rowu odór bagienny. W matowym zwierciadle, między kożuchami porostów, chwiały się odbite światełka, woda była pełna ruchu i życia, owady ślizgając się po powierzchni rozwlekały chybotliwe błyski.<br>Gwar rozmów, ponad który wznosiło się słyszalne chwilami zawodzenie śpiewaka, mlaskanie bębna i ptasie trele fletu niosły smutek. Wydało mu się nagle, że jest na Górze Gellerta i patrzy z tarasu