bariery oddzielającej prezbiterium od nawy głównej. W kościele gaszono żyrandole, z chóru spływał ostatni obłok dźwięków - złowróżbnych, mrukliwych jak odgłosy przemienionej burzy. Ołtarz bił jeszcze jasnością i tam właśnie, między stallami, w blasku świec, kinkietów, monstrancji i rodzicielskich spojrzeń odbierała hołdy Jadwiga. Róży ani Adama Władyś nie zoczył w tym kręgu. Zeszedł po stopniach, już chciał wracać do zakrystii sprawdzić, czy nie rozmawiają z prałatem... Nagle z ciemności, którą przepoławiał dzień płynący z dala od rozwartych drzwi - z tej cichej, pustej ciemności doleciał szelest jedwabiu. Władyś struchlał, podskoczył w głąb nawy. Tak... tam stała Róża wsparta na ramieniu Adama. Białe krepy