krążki latały mi przed oczami. Nigdy nie byłam w takich dzikich górach, żeby same kamienie i droga prosto w niebo. Raz po raz chwiało się jeszcze coś pod nogami, bo te kamienie ruchome, kilka potoczyło się z hałasem w dół. Jak tak - myślałam - to chyba nie dojdę. Diego bez wytchnienia, krok po kroku, ciągnął wyżej i wyżej, ale widać było, że idzie z trudem, już i on zwalniał, tylko go to zacietrzewienie, ta zawziętość, z którą rano wyszedł, popychała w górę. Raz może odwrócił się, spojrzał, a miał w spojrzeniu coś takiego, jak ranne zwierzę, wściekłość, bezsilność i strach, jakby się chciał na