wyciągają szyję, żeby stwierdzić, czy nie zachodzi potrzeba interwencji, wszyscy mają miny dosyć głupie. Roullot spod drzwi mruga na mnie porozumiewawczo. Incydent uspokaja się wreszcie i mogę mówić dalej. Jednakowoż czuję, że coś się popsuło, że sielanka świetności, gładkości, życzliwości i wzajemnego zaufania prysła niby szklanka niezręcznie nalanej wody. Jakie kruche i złudne są nastroje między ludźmi, jak nie należy im ufać ni zawierzać niczego. Jeden pan Collin nie pozbywa się swojego uśmiechu aprobaty i oczekuje dalszego ciągu jak gdyby nigdy nic. Podejrzewam, że ten uśmiech jest u niego grymasem zawodowym.<br>Uśmiecham się jakoś ubogo, cały staję się jakiś wątły, niezaradny