przegnał je, rozpędził, wyrywając w szarym sklepieniu poszarpane szczeliny. Przez nie właśnie przedzierały się ku Rodzicielce promienie słoneczne, jasnymi snopami łącząc Ziemię z Niebem. Dachy otaczających plac domów pełne były ludzi, dziesiątki głów wychylały się z okien, dzieciaki obsiadły wszystkie drzewa. Zaś na środku, niczym wyspa z wodnej topieli, wystawał kwadratowy pomost z grubych bali, ku któremu wiodły długie schody. Na nich stały dwie skrzyżowane belki.<br>Żołnierze otaczali szafot poczwórnym kordonem, obstawili też wiodące ku brzegowi placu przejście, dzielące tłum na dwie części. Tym szpalerem nadejdą skazańcy.<br>Na pomoście już czekali kaci. Wysocy, barczyści, każdy z wyłupionym lewym okiem i spiłowanymi