norach. Trzeba więc było wypłoszyć następnego i zabawa trwała dalej, póki brzuchy końskie nie spłynęły pianą, od kurzu czerwoną, póki schrypnięci jeźdźcy nie ucichli i wołanie trąbki nie obwieściło kresu gonitwom. Gniewnymi głosami, przerywanymi brakiem tchu, opowiadano o pięknych pchnięciach, o zrywie i rozumie konia, wyśmiewano majora Stowne'a, który stracił lancę, wbitą w skalistą ziemię.<br>Grace z uporem towarzyszyła zawodnikom, wiedziała, że dobrze jeździ, jednak nie narzucała się nikomu, po prostu - była. Czuła, że jej obecność podnieca mężczyzn, że każdy z nich chce się trochę popisać zręcznością, zyskać jej pochwałę, przyjazne trzepnięcie po ramieniu rękawicami, pociemniałymi od końskiej piany i chwycić