i ów zagadał po rosyjsku, inny spróbował częstować żołnierzy bimbrem. Wtedy na ganek wyszedł wysoki oficer o krzaczastych brwiach, kirsowe buty zdążył już oczyścić z frontowego błota, kołnierzyk poluzował, pobłażliwie spojrzał na pstrą gromadę i skinął na jednego z żołnierzy, wskazując jedną ze skrzynek. Wyznaczony szybko obciągnął bluzę, chwycił stalową łapkę do wyjmowania gwoździ. Gdy ksiądz wrócił na plebanię, sołdaci i wrzosowianie zgodnie pili spirytus i zakąszali amerykańską tuszonką w takiej komitywie, że zmrozili tym swego duszpasterza. Po kwadransie w izbie obok kancelarii zgromadziła się obstawa. Tłusty, słodkawy odór prężył się w odmienionym powietrzu. Żołnierze palili, pluli na podłogę, broń rozstawili