złapaniem dwói lub pały, wytarganiem za uszy, lub oberwaniem liniałem po łapie ( ile zresztą dobrze pamiętam, na Pomorzu skala ocen była odwrotna: dwóje były czwórkami, a pały piątkami).<br> Wracałem do domu, gdy robiło się równie ciemno, jak wtedy, kiedy zeń wyruszałem do szkoły. Po szybko przełkniętym obiedzie, kolejny dopust - odrabianie "lekcji", które przeciągało się do kolacji. I tylko te krótkie chwile między wieczornym posiłkiem i snem (do którego trzeba się było kłaść wcześnie, bo wcześnie się wstawało) dawały przedsmak owego nieosiągalnego szczęścia, jakim byłoby życie bez budy, belfrów i odrabiania pańszczyzny lekcyjnej. No i soboty cieszyły, ze złudną perspektywą wolnej niedzieli