Klamry nagle skończyły się. Polek namacał krawędź żelaznej podłogi z obłymi guzikami nitów. Powolutku, centymetr za centymetrem, zaparłszy łokcie, wciągał się na metalową, szorstką powierzchnię. Była to galeryjka biegnąca wokół dawnej hali maszyn. Znał ją dobrze, zbierali tu stare książki przeznaczone na przemiał, kiedy likwidowano papiernię. Zanim odszedł, pochylił się jeszcze nad otworem kanału i zawołał cicho:<br>- Chłopaki! Cisza.<br>- Ej, chewra, jest tam kto? Wielka kropla spłynęła mu spod palców i poszybowała w chłodnej ciemności. Usłyszał miękkie klaśnięcie, kiedy rozbiła się gdzieś po drodze. Wstał z klęczek i ruszył w lewo, wlokąc dłonie po mosiężnej