się od zataczających się od kaszlu oprawców, z całej siły chcąc uwierzyć, że może im uciec. I pełzł tak, upaćkany we krwi i gnoju, charcząc żółtą plwociną, aż drogę zagrodziła mu ściana celi. Dalej nie mógł uciec. Odwrócił się i usiadł oparty plecami o chłodne kamienie.<br>Gęsty dym wypełniał cały loch. Zaś ponad kłębowiskiem, w otwartej klapie widać było cztery rozradowane twarze. Żołnierze pokładali się ze śmiechu, obserwując wymiotujących więźniów. Magwer zrozumiał, co się stało. Słysząc odgłosy bójki, strażnicy cisnęli do lochu garść jakiegoś śmierdzącego, płonącego zielska. Po co mieli schodzić na dół, narażać się na niebezpieczeństwo, rozbijać łby pałkami? Starczy