Matka jednak właśnie wtedy zatrzymała się również - i Tusia struchlała, zobaczywszy, że za woalką Róży płyną długie, obfite, lśniące łzy. <page nr=136> <br>Od tamtego czasu słowo "dyfteryt" nabrało dla Marty zapachu kwietnia. Kwiecień zaś smaku nieszczęścia... <br>Kiedy Władyś przyjeżdżał, Marta mogła robić, co chciała. Zajęcia jej toczyły się dalej ustalonym trybem, ale luki między nimi wypełniała oszałamiająca swoboda. Dochodziło nawet do tego, że Marta wymykała się - nie zauważona - do koleżanek, wracała z gardłem wyschniętym ze strachu i zastawała tę samą ciszę, tę samą obojętność w swoim pokoju, co i przed wyjściem. <br>Całe życie domu skupiało się wtedy w salonie. Róża grała, śpiewała. Władyś