zaczarowanym mroku, rozświetlonym odblaskiem ulicznych latarni. Tam przekradałem się kiedyś w czasie zaprzeszłym, gdy wszystko w domu się uspokajało, na spotkanie z Galileuszem. Przekonawszy się, że rodzice zasnęli, spuszczałem z łóżka bose nogi i w samej nocnej <page nr=6> koszulce długiej do pięt, jakie noszono w epoce <orig>przedpiżamowej</>, szedłem jak widmo, jak lunatyk. Zachowywałem się z ostrożnością myszy, ale i mysz zawsze zdradzi się jakimś szelestem. A tu każdy krok groził niebezpieczeństwem. Pod nogami popiskiwały domowe skrzaty, ukrywające się w szparach rozluźnionych klocków parkietu. No i drzwi! Trzeba było brać je bezszumnym szturmem, ponieważ nieśmiałe ich uchylanie wyzwalało piszczałki w nie naoliwionych zawiasach