operetka więc jest najsilniej skonwencjonalizowanym rodzajem teatralnym. Nigdzie gest nie bywa oszczędniejszy, nigdzie też stereotyp nie chełpi się bardziej bezczelnie. Amant wpada na scenę, dostrzega ukochaną i już olśniony, już zaręczony, tańczy, śpiewa, figluje. Gromady hrabiów, huzarów i miłośnic - w ilościach, jakich oko ludzkie razem nie widziało - salutują, wzdychają i machają cylindrami. Słowem, wszystko jest w operetce znakiem: dla publiczności, nie obeznanej (choćby pośrednio) z konwencją, pozostać musi ona zupełnie niezrozumiała... Jak teatr Wschodu, jeśli wolno użyć paradoksalnego porównania.<br>Ale to się właśnie Gombrowiczowi podoba. Dlatego nasila on jeszcze umowność widowiska. Nie ma w jego Operetce niczego, co nie byłoby hieroglifem