żeby nie rzec toporne; było to jednak oblicze żywe, zmieniające się bez przerwy, grające całą gamą wyrazów. Garbaty i męsko wydatny nos nosił ślady dawnego złamania, dołek podbródka niknął w starej, ale wciąż widocznej bliźnie. Oczy Szarleja, zielone jak szkło butelki, były bardzo dziwne. Gdy się w nie spojrzało, dłoń machinalnie sprawdzała, czy sakiewka jest na miejscu, a pierścień na palcu. Myśl z niepokojem biegła ku pozostawionym w domu żonie i córkach, a wiara w cnotę niewieścią obnażała całą swą naiwność. Nagle traciło się wszelkie nadzieje na zwrot pożyczonych pieniędzy, pięć asów w talii do pikiety przestawało dziwić, autentyczna pieczęć pod