nie narzucał, wręcz przeciwnie, traktowano ich jak kamratów - ba, nawet uzbrojono i niemal wcielono w skład lekkiej Brazdowej konnicy, liczącej teraz, po połączeniu z siłami głównymi, z górą setkę jeźdźców. Ale byli pod strażą i negować tego faktu nie było można. Szarlej początkowo zgrzytał zębami i klął z cicha, wreszcie machnął ręką. <br>Pozostawała sprawa napadu na kolektora i o tej ani Szarlej, ani Reynevan nie zamierzali zapominać. Ani jej umarzać. <br>Choć Tybald Raabe skrzętnie unikał rozmowy, został wreszcie przyparty do muru. Dokładniej, do wozu. <br>- A co miałem robić? - uniósł się, gdy wreszcie dali mu dojść do głosu. - Pan Samson naciskał! Mus