powieściowych, madame Chauchat... Nie pamiętam już dlaczego tej nocy nie spałem w swoim pokoju, ale w salonie przylegającym do sypialni rodziców. Szarzało już, kiedy obudził mnie dobiegający zza uchylonych drzwi przerażający odgłos. Skrzep, który przez kilka dni nieubłaganie, choć teraz bezboleśnie wędrował nadal, dotarł do serca. Ojciec dusił się. Wbiegła macocha i patrząc na mnie nieprzytomnym wzrokiem powiedziała: <br>- Stef umiera. Miał nieukończone pięćdziesiąt sześć lat. Zdążył jeszcze, na rok przed śmiercią, wydać córkę za mąż za eleganckiego, sympatycznego, eleganckiego porucznika artylerii konnej. Szwagier nie znał jedynego przesądu ojca. Uważał ony hortensje za kwiaty przynoszące nieszczęście. Kiedy, pamiętam, ktoś ze znajomych, nieświadom