zdzielił. Całe szczęście, że przytomnie, nie pięścią, ale dłonią. Szczęsny wywinął kozła, rąbnął o kant stołu i padł u nóg księdza.<br>Krzyk wtedy buchnął aż na ulicę przez otwarte okna o pomstę wołanie:<br>- Naszych biją!<br>- Marusik napadli Marusik z Komsomołem!<br>Cały tłum na nich murem runął. Marusik pokrwawiony, w poszarpanej marynarce, odpierał ataki i osłaniając odwrót młodzieży wypadł z nią na klatkę schodową, a potem, dudniąc po schodach, na ulicę.<br>Szczęsny słyszał z daleka gwizdki policji. Przed oczami mżyły mu kolorowe skierki. Za uchem czuł delikatne, chłodne dotknięcia. To ksiądz, otrzymawszy z apteki gazę, watę i jodynę, ranę opatrywał. A bandażując