najlepszych w L. liceów, gdzie młody człowiek, nazywający się Sławomir Z., uczył się w ostatniej, maturalnej klasie. Nie należał do prymusów, ale też nigdy, podczas czterech lat nauki, nie sprawiał w szkole kłopotów wychowawczych. Zamierzał studiować prawo na tutejszym uniwersytecie i zostać później adwokatem. Chciał kontynuować rodzinną tradycję: jego ojciec, mecenas Donat Z. był znanym w L. obrońcą w sprawach karnych, matka, również prawniczka po tutejszym uniwersytecie, prowadziła cieszącą się dużym wzięciem kancelarią notarialną.<br>Chłopiec od razu przyznał się do zarzucanego mu czynu, ale nie chciał uwierzyć policjantom, że popełnił przestępstwo. Z protokołu przesłuchania wynikało, że dał się raczej skusić mirażem