dołu tę muzykę, od razu dostaję napadów lęku, a kiedy widzę ludzi w podniszczonych szlafrokach, zgarbionych, na krawędzi istnienia, których jedyną pasją w okresach remisji jest relacjonowanie napadów i historii chorób, lęk staje się nie do zniesienia, potworny, wielki, monumentalny. <br>Tak naprawdę nikt ich nie chce zrozumieć, wszyscy zbywają ich medykamentami, sanatoriami, nikt nie rozwiązuje ich problemów. Przychodzi ktoś taki do lekarza domowego, tłumaczy, że lęki, poranne przerażenie, poczucie bezsensu, bezsenność i tak dalej, przemilcza lub nie myśli samobójcze, i dostaje lekarstwo z zapewnieniem, że likwiduje przyczyny, że należy je brać systematycznie, nie wolno, broń Boże, przerywać leczenia, no i chory