Tadziulku, paniczku, pójdziem, bo noc. Myśwa swoje odrobili. Pani Haneczka w domu czeka.<br> Ruszyli w milczeniu. Oddech Surmy powoli się uspokajał, serce nie szamotało się już pod spoconą koszulą. Gawlikowa zdjęła z głowy chustkę, narzuciła mu na ramiona. Droga, rozjeżdżona kołami, skrzypiała piaskiem. Stopy trochę w nim grzęzły. Szli, pośrodku mężczyna, po bokach podtrzymujące go kobiety. Minęli przewróconą bramę, rumowisko cegieł, porzucone młoty i łomy, sprowadzony z powiatu dźwig. Resztki ocalonych drzew stały pod białym pyzatym księżycem, na czystym niebie wysoko migotały gwiazdy. Na ganku między kolumnami czerniała sylwetka Hani. Oparta dłonią o jedną z kolumn, czekała na ojca. Od jej