mile widzianym gościem - posłyszał. Mimo zaproszenia zastukał, nie czekał, otworzył drzwi, i stało się, nakrył go wielki cień Szyca. Jassmontowi zadrgała przed oczyma wibrująca w rytm uderzeń serca fala ni to muszek, ni to strzępów zagęszczonego kurzu. Minęła chwila, nim odczytał widok. Pierwsze były oczy Szyca. Blade, oliwkowe, coś musi mieć ten Szyc z wątrobą - mówiła Róża. Dalej włosy, choć Szyc był w wieku Jassmonta, nosił długie, "portretowe", na wzór Oscara Wilde'a, tłustawy były dandys. Twarz babska. Policzki nabrzmiałe, wargi odęte, ciężkie powieki. Góra też rozlazła, tyle że sucha skóra na czole i skroniach nieco go odmładzała. Cera jak z terakoty