pieścił stoły, poprawiał krzesła i obrzydzał życie "żelaznym gościom". Jednemu zabrał kapelusz do garderoby, a w zamian przyniósł znaczek podlegający opłacie dziesięciu groszy, drugiemu chyłkiem porwał dwie nie przeczytane gazety, potem udał, że nic o tym nie wie, a na żale gościa odpowiedział współczującym kiwaniem głowy, gazet jednak nie przyniósł, mimo że leżały wolne na "Sybirze"; na innych wreszcie spoglądał spode łba, co mniej więcej znaczyło: "wynoście się już z mojego rewiru". Ostatecznie wskórał tyle, że kilku z nich opuściło rewir wcześniej niż zwykle.<br>Było już trzy na ósmą, gdy z garderoby wyszło dwoje Francuzów mieszkających od kilku dni w hotelu