zetrzeć wodę ze stołu, czynię to jednak tak niefortunnie, że znów pryskam wodą na pana Collina, który obciera marynarkę i dubluje uśmiech aprobaty mówiący: "I tym razem nic nie szkodzi". Mac i Vilbert wyciągają szyję, żeby stwierdzić, czy nie zachodzi potrzeba interwencji, wszyscy mają miny dosyć głupie. Roullot spod drzwi mruga na mnie porozumiewawczo. Incydent uspokaja się wreszcie i mogę mówić dalej. Jednakowoż czuję, że coś się popsuło, że sielanka świetności, gładkości, życzliwości i wzajemnego zaufania prysła niby szklanka niezręcznie nalanej wody. Jakie kruche i złudne są nastroje między ludźmi, jak nie należy im ufać ni zawierzać niczego. Jeden pan Collin