nami szumiały jabłonie, od rzeki dobiegał gwar koblet piorących bieliznę oraz plaśnięcia kijanek. Z odległegb komina unosiły się smużki dymu, układając się podobnie jak obłoki w przeróżne kształty ni to wysp, ni to zwierząt. I wszystko to było nieuchwytne, odlotne i pożegnalne jak szybujące w górze ptaki.<br><br>Polina jedną ręką muskała mi włosy, drugą wyrywała źdźbła trawy i krzywym ząbkiem gryzła cienkie łodyżki. Przypomniało mi się, że w takiej samej pozie zaskoczyłem niegdyś pannę Kazimierę i Alioszę Kawrygina. Na myśl tę zmieszałem się nieco, ale nie poczułem onieśmielenia, przeciwnie, dałem się ponieść nie znanemu dotąd zuchwalstwu. Na wpół bezwiednie, powolutku, odwróciłem