Typ tekstu: Książka
Autor: Bocheński Jacek
Tytuł: Tabu
Rok: 1965
strumieniem, kiedy zaczynaliśmy ucieczkę.
Słońce przetoczyło się tymczasem po niebie i ogarnęło rozpadlinę. Nie wiem, ile godzin przeszło, gdyśmy tam bawili.
Pewnie dużo, bo już cienie padały inaczej, ukośnie. Wstałam.
Wzięliśmy sakwy i ruszyliśmy skałami pod siodełko. Ale co robić?
Nie można iść, chyba czepiać się głazów rękami i wciągać na czworakach. Śmiejemy się. - Diego - mówię - kiedy tak idziesz, jesteś podobny do kota. - A ty do myszy, połknę cię zaraz - odparł. I dodał: - Co masz w sakwie? Tylko habit? Już go lepiej rzuć w przepaść, będzie ci łatwiej. - Pomyślałam: rzucę i oddam mu się wieczorem po tamtej stronie. Ale Diego uwiązał sobie
strumieniem, kiedy zaczynaliśmy ucieczkę.<br>Słońce przetoczyło się tymczasem po niebie i &lt;page nr=26&gt; ogarnęło rozpadlinę. Nie wiem, ile godzin przeszło, gdyśmy tam bawili.<br>Pewnie dużo, bo już cienie padały inaczej, ukośnie. Wstałam.<br>Wzięliśmy sakwy i ruszyliśmy skałami pod siodełko. Ale co robić?<br>Nie można iść, chyba czepiać się głazów rękami i wciągać na czworakach. Śmiejemy się. - Diego - mówię - kiedy tak idziesz, jesteś podobny do kota. - A ty do myszy, połknę cię zaraz - odparł. I dodał: - Co masz w sakwie? Tylko habit? Już go lepiej rzuć w przepaść, będzie ci łatwiej. - Pomyślałam: rzucę i oddam mu się wieczorem po tamtej stronie. Ale Diego uwiązał sobie
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego