zmarszczkę naiwnego zamyślenia, twarz człowieka, przez którego wycierpiałem najwięcej i straciłem wszystko, jeśli wszystkim nazwać jedyną możliwość szczęścia, nie, wtedy nie myślałem tak dużo, dopiero na tej dróżce, zrazu suchej i dość równej, sprężystej potem jak guma, a potem (gdy się znowu wygięła ku rzece, którą, zdawało mi się, porzuciłem na dobre wraz z tym żywicznym mostem towarzysząc jej lewemu brzegowi) pełnej zdradzieckich wyrw i kałuż - tam myślałem o nim, zdejmując buty i brnąc potem boso przez rozlewisko nie do ominięcia, i myślałem, ile siły wewnętrznej zużyłem wtedy, gdy ujrzałem jego twarz, żeby nie wymówić myślą nawet imienia tamtego człowieka, i żeby