pierze i słońce przeniknie przez tę chmurę, zanim jeszcze dosięgnie ziemi,<br>i równie nagle jak nadeszła, minęła ta zamieć, ta zadymka, ta zawieja, ta kurzawa - i szofer przetarł wycieraczkami przednią szybę, i autobus znów potoczył się w głębokich koleinach, wypełnionych sypko aż po brzegi uciekającym spod kół kruchym śladem, świadczącym na krótko, że tędy wiodła nasza droga, nasz szlak, przez tę wezbraną jeszcze tak niedawno, wzburzoną, obrzmiałą od nadmiaru piaszczystą bezkresną pustkę,<br>a my wróciliśmy znów do rozmowy, najpierw tylko my trzej, ale wkrótce przyłączyły się inne głosy, odezwał się także nasz opiekun, pan Henryk Hadała, który mówił, że większą część drogi