Ale, Diego - powtórzyłam - co ja mam uczynić? - Wróć może do klasztoru - szepnął. - Do klasztoru, stąd? - Jeszcze jesteśmy po tej stronie - rzekł tak samo, jak pierwszego dnia w zajeździe. - Diego, oszalałeś? - Oszalałem - powiada. I płacze. Płacze wśród tych rozpalonych kamieni, rzucił sakwę, położył się na niej, płacze pełną piersią, jak wtedy na przełęczy, drugiego dnia. - Połamałaś mnie - krzyczy - zniszczyłaś wszystko, nic nie będzie, to koniec, boję się ciebie i nie Bóg to sprawił, ty to sprawiłaś, jestem pogruchotany, bez woli, jestem garścią szczątków, którymi wiatr miota. - Nie, Diego - wołam - to nie może być koniec, ja cię kocham, to nie może być koniec