i to dzisiaj, bo teraz już każda godzina się liczy.<br>Pochylił się nad talerzem, starannie nawijając makaron na widelec. W ogromnej sali, gdzie siedzieliśmy, panował półmrok. Gęste kotary w oknach osłaniały ją przed słońcem. Co jakiś czas podchodził do naszego stolika kelner, aby sprawdzić, czy nie potrzebujemy jego usług. Sala nadal pozostawała nieomal pusta. Poza naszym stolikiem może trzy, może cztery jeszcze były zajęte. Wszystko przez panów w wieku Campillego lub nawet starszych. Campilli znał ich, z każdym wchodzącym wymieniał ukłony. Zaraz otaczali go kelnerzy. Ale kiedy już <page nr=194> nowo przybyły wybrał stolik, większość, straciwszy zainteresowanie, znikała. Znowu środek sali pustoszał. Kierując