przyjdzie jak zwykle około szesnastej, a Emilki już nie będzie. Boję się, że zobaczę ją w głębi korytarza, jak idzie powoli, pochylona, wpatrzona w czarno- biała szachownicę płytek na szpitalnej podłodze, jakby je liczyła, jakby szukała zgubionego pierścionka, i nie będę umiała uciec, będę tam stała bez ruchu, widząc, jak nadchodzi i otwiera usta, żeby zapytać, i napotyka mój wzrok, i czyta we mnie odpowiedź, a ja nie mogę nawet drgnąć, tylko muszę patrzeć na to wszystko jak w koszmarnym śnie, jak w majaku, który dręczył mnie w gorączce, kiedy byłam mała. Śniło mi się, że leżę na ulicy i widzę