nie jestem pewien, poznał takiego śniadego faceta, który kazał się tytułować szejkiem. Stuknął go na większy pieniądz, że niby będą robić razem interesy naftowe. Ten mój rodak, by zdobyć tę forsę, ponaciągał różnych ludzi. Obiecana nafta jakoś nie popłynęła. Okazało się, że to jest szejk od daktyli, a nie od nafty. Na daktyle nie było chętnych, mamy ich dość. Zresztą, ile trzeba daktyli, aby spłacić gigantyczną sumę? Wtedy szejk oferował białą wielbłądzicę, tam podobno wielką rzadkość. Ale przecież u nas stada zdziczałych wielbłądów wałęsają się po stepie, nikt ich nie chce, uważa się je za plagę, są mordowane bez litości. Zresztą