Miłka zlizywała go lepkim językiem z mojego podbródka, szyi i odkrytych ramion, ani na chwilę nie opuszczając moich ust, żeby ponownie się nie zamknęły, nie zasklepiły tak jak kiedyś, i w moich ustach zaśmiała się, po chwili prawie krzyknęła: - Ty się rumienisz!<br><br>To zdarzyło się w sobotę, szóstego dnia. Ojciec nagle przemówił donośnym głosem, zasiadł z nami do stołu, jeszcze dość niewprawnie, chwiejąc się na wszystkie strony, sennymi ruchami nalewał zupę do talerzy, kompot do szklanek. Cały promieniał, i my, przyzwyczajeni do swojej dominacji, swojego błyszczenia, zszarzeliśmy jak firanki w opuszczonym domu, straciliśmy pewność siebie, nasze główne miejsca przy stole okazały