jabłkami, ptasimi piórami, pod tymi gałęziami, przez które przeświecało niebo, było nam lepiej niż w stawie, chociaż nie całowaliśmy się i nie starali złamać w sobie nawzajem utajonego w każdym z nas zwierzęcia, aby przyjść do siebie w nagości.<br> Nie znaczy to wcale, że pamiętając całym ciałem ten staw pełen nagości, krzywdowaliśmy sobie.<br> Owszem, nadal przeciągaliśmy się z lubości, aż chrupały jabłka w zanadrzu i sypała się ryta obcasami zetlała słoma strzechy.<br> Leżeliśmy na tym słomianym dachu z piętami wbitymi mocno w kitki, z rękami podłożonymi pod głowy, podnosząc się od czasu do czasu, żeby wprost zębami sięgnąć po jabłko i