było już zupełnie ciemno. Pomyślał, że to noc, i przestraszył się raptem samotności, długich, dusznych godzin, pełnych histerycznego lęku. Na parapecie okna siedział księżyc jak srebrny kot. W kącie, gdzie było lustro stare, które widziało wiele ludzi już umarłych i wiele spraw tragicznych a zapomnianych, znów stał ktoś pochylony, mglisty, napastliwy jak każdej nocy. Polek chciał krzyknąć, zawołać pomocy, lecz w tym momencie usłyszał czyjeś głosy dobiegające z kuchni, leniwą, dziwną pogawędkę, jak ze snu. Przez szparę w drzwiach wpadał tu cienki niczym tektura spłacheć żółtawego światła. Powoli rozmowa ta nabierała kształtów realnych i znajomych. Poznał nieśmiały i proszący głos Babki