Polek nie mógł się pogodzić z przewrotnością przyjaciela. Szedł krzakami w kierunku papierni, pogwizdując niecierpliwie. Naraz zatrzymał się, a serce zabiło mu silniej. Przez rzadkie gałęzie olszyn zobaczył fragment drewnianej przybudówki i nieznanego człowieka, który wolno zstępował w dół po kruchych szczeblach drabiny. Polek skulił się, szybko, jak najszybciej pobiegł naprzód, bodąc głową osty i krzaki dzikich porzeczek. Kiedy uniósł oczy, nieznajomy człowiek, dziwnie wysoki i ciemny w tym przedwieczornym świetle, energicznym krokiem odchodził w stronę lasu. Krywko chciał krzyknąć, pragnął uczynić coś takiego, co by zatrzymało obcego człowieka. Ale nie zawołał, patrzył milcząco, jak obcy wchodzi pomiędzy drzewa, niknie w