linia na radarze rzuciła się ku mnie. Jakiś przylądek czy co...? Wykonałam gwałtowny skręt w lewo, opłynęłam coś dużego, czarnego, co istotnie pojawiło się z prawej, i wróciłam na upatrzony kierunek. Nie mogłam się już zamyślać, musiałam uważać, bo brzeg zrobił się przerażająco urozmaicony.<br>Wczesnym popołudniem ujrzałam ten północno-zachodni narożnik. Opłynęłam go dostatecznie blisko, żeby się przekonać, że to jest to i dostatecznie daleko, żeby się mnie nikt nie czepiał. Do Bretanii nie miałam więcej niż jakieś pięćset kilometrów!<br>Ciemno już było, kiedy na tarczę radaru weszła mi poszarpana linia od góry. Serce skoczyło mi do gardła, płynęłam równiutko na