każdym wchodzącym wymieniał ukłony. Zaraz otaczali go kelnerzy. Ale kiedy już <page nr=194> nowo przybyły wybrał stolik, większość, straciwszy zainteresowanie, znikała. Znowu środek sali pustoszał. Kierując wzrok przed siebie widziałem wtedy tylko dwie kolosalne kariatydy, podpierające płytę na kominku, też olbrzymim, tak że można byłoby wejść do niego nie pochylając się. Campilli nawijał makaron, ja również. Milczenie przeciągało się. Pomyślałem, że może źle go osądzam. Cóż z tego, że nie chciał angażować swojej osoby? Chciał nadal pomóc. Winieniem był to ocenić. Ale przed wszelkim entuzjazmowaniem się czułem teraz opór. Po tym wszystkim, co przeszedłem, nie mogłem nadal pozostawać naiwnym i ufnym.<br>- Dziękuję panu