pomocy. Stali ramię przy ramieniu, uderzali z wprawą, bili mocno, nie bacząc na wzrastający napór mieszczan. Czerwone od krwi końce maczug tłukły głowy, wbijały się w brzuchy, trzaskały łamane ręce.<br>Potężny czarnowłosy mężczyzna wskoczył na wóz. Zrzucił woźnicę, strzelił batem. Woły ruszyły do przodu. Strażnicy stracili osłonę. Padł pierwszy z nich, zaraz przykrył go tłum. Drugiego trafił w głowę rzucony celnie kamień.<br>W tej chwili u wylotu ulicy pojawiły się posiłki. Grodowi pędzili ku walczącym, krzycząc, potrząsając tarczami i włóczniami. Daborczycy rzucili się do ucieczki, zostawiając na ziemi zabitych i rannych. Rozpierzchli się we wszystkie strony, kryjąc w bocznych uliczkach, część pognała