pójść. W końcu uległem namowom matki. Wczesną wiosną, w piękny słoneczny dzień, po długim ciągu - piłem jakieś dwa tygodnie - zgłosiłem się na oddział odwykowy w mieście L. Załatwianie przyjęcia trwało wieki. Pani doktor marudziła okropnie: że nie ten rejon; że lepiej by było, gdybym był z nakazu; że wreszcie - skoro nie piję jeszcze wynalazków, to może sam sobie poradzę.<br>O tym, że mnie przyjęto, zdecydował fakt, że dzień przed przyjazdem do L. nie piłem alkoholu, i oczywiście wiadro łez, które podczas pertraktacji wylała moja matka. Wyło coś we mnie, a serce podchodziło mi do gardła. Tyle determinacji potrzebowałem, żeby pójść na