szczypać Beethovena, lecz by odmalować ogrom problemów, z jakimi styka się inscenizator tego fascynującego i pasjonującego dzieła. Musi mianowicie w gąszczu sprzeczności znaleźć jakąś nadrzędną zasadę porządkującą, wykazać, by tak rzec, wyższą, dramatyczną słuszność Beethovena, niewątpliwą przecież; acz wymykającą się powierzchownej analizie. Obawiam się, że się to we wrocławskim przedstawieniu nie ze wszystkim udało. Pęknięcie przebiega niemal dokładnie między dwoma aktami. W pierwszym wszystko idzie świetnie - mroczny świat zamknięty więziennym murem (znakomita scenografia Jerzego Jug-Kowarskiego), jakby uniemożliwiającym wszelki kontakt z rzeczywistością poza nim, czyste, niewymyślne sytuacje, nie starające się przydawać postaciom psychologicznych motywacji nie do udowodnienia. Wszystko jest zresztą. pomyślane