popłochu zaczęła wołać: "Róziu, Róziu, moje dziecko, co tobie?" Wtedy to stała się ta rzecz - w mniemaniu ciotki Ludwiki - głęboko zawstydzająca, bolesna, rzecz nie do odżałowania. <br>Spacerowicze poodwracali głowy za pędzącym podlotkiem, łapali wzrokiem wyprężone w locie kruczoczarne warkocze, słyszeli rozpaczliwe okrzyki "Róziu, Róziu" - i popadli w niepokój. Co? w niedzielę? przed południem w Łazienkach? au rendez-vous eleganckiej Warszawy rozbija się, potrąca katolicką socjetę kruczowłosa Rózia? <br>- Rojze, Rojze! stój, bo majtki zgubisz - zaryzykował obrócić sprawę w humor grubas ze złotą dewizą. Inni wszakże przechodnie nie byli skłonni puszczać płazem wybryki intruzki. Odezwały się głosy: <br>- Do czego już dochodzi! Nawet tu