trawiony zgryzotami, mający dosyć wszystkiego, przekonany głęboko, że jego zejście ze świata przyniesie wszystkim ulgę, zarówno jego żonie, która się stała oziębła, jak również jego synowi, którego mierziło kupiectwo, hoduje w sobie myśl targnięcia się na życie. I stojąc raz przy żurawiu zbożowego spichlerza (z którego nazajutrz miał spaść w niejasnych okolicznościach), wpatruje się długo w wodę portowego kanału i wraca bezwiednie myślą do owej nocy w Dover, gdy stał na pokładzie okrętu - podobnie, dość wysoko w stosunku do nabrzeża - i przechylony przez reling obserwował z uwagą, jak sunie powoli w górę wiszący na powrozach fotel z jego małżonką w siódmym