Spróbujmy teraz spojrzeć na omawiane zjawisko z innej strony. Ocena możliwości gatunku byłaby z pewnością i łagodniejsza, i bardziej sprawiedliwa, gdyby nie pewne skostnienie, jakiemu ulegała od dłuższego czasu twórczość powieściopisarska. Rzecz nie w tym, że na początku lat siedemdziesiątych nie powstają już pozycje wybitne. Jednak czytelnik może już wówczas - niemal bez ryzyka błędu - powiedzieć, jak wyglądać będzie następna książka Stryjkowskiego, Buczkowskiego, Parnickiego, Lema. Sensacje są równie mało prawdopodobne, jak wielkie klęski. Co gorsza, wszyscy mamy już świadomość, że mistrzowie naszej ówczesnej prozy raczej nie znajdą wybitnych kontynuatorów. Uczniowie Stryjkowskiego mogliby być chyba tylko epigonami, ze szkół Buczkowskiego i Lema wychodzą