nad Atlantykiem, że w miejscu, gdzie się znajduję, powinna być godzina dziesiąta, albo nawet dziewiąta trzydzieści, i że lecimy na południowy zachód. Ściśle biorąc więcej na południowy, niż na zachód. Jeśli ukaże się przed nami jakiś bardzo duży ląd, to to musi być Brazylia.<br>Moje rozważania były wprawdzie czysto teoretyczne, niemniej jednak na myśl, że miałabym znaleźć się w Brazylii w tym zimowym palcie, w futrzanych kozaczkach, w ciepłych majtkach i platynowej peruce, poczułam wyraźnie, jak ogarnia mnie na nowo nieprzeparte osłupienie. Zamknęłam kalendarzyk, schowałam atlas i siedziałam bezmyślnie, wpatrzona wybałuszonymi oczami w blask za oknem, usiłując jakoś przystosować się duchowo do