siebie z czereśniami, odbierałem owoce z tą samą delikatnością, przegryzałem cieniutką skórkę i natychmiast na mój język wylewał się słodki do omdlenia sok, rozpływał po ustach niczym krew z przegryzionej wargi. <br>Im bardziej czułem się zewnętrznie, cieleśnie zaspokojony, tym większy odczuwałem niepokój. Wiedziałem, że jeśli nie uchwycę tego mechanizmu pogłębiania niepokoju w sobie na samym początku, kiedy jeszcze nie jest zbyt mocno osadzony, to nie uda się już nigdy, będzie po prostu za głęboko, za daleko, za późno. Teraz znowu czułem, że mogę go pochwycić, zatrzymać jego nieustanną pracę, choć ciągle odczuwałem dysonans całej sytuacji. Jeszcze nie do końca sobie ufałem