podporucznik Kneisel wepchnął do pokoju mężczyznę. Zameldował. Nie, to nie był "Aptekarz" ani nikt, kogo Kloss by znał. Twarz, niezbyt starannie obmyta z krwi, wyglądała strasznie. Spuchnięte policzki, pocięte wargi, ogromny guz na czole. Mężczyzna poruszał się z trudem; rękoma podtrzymywał spodnie, a strzęp marynarki wisiał na nim jak na niestarannie sporządzonym manekinie. Major von Gerollis spojrzał na więźnia ze wstrętem; i z równym wstrętem na Kneisela.<br>- Niech pan siada, panie Toczek - powiedział. I rzucił w przestrzeń: - Dajcie mu szklankę wody!<br>Toczek usiadł. Wydawało się, że nikogo z nich nie widzi. Był nieobecny, chciał być nieobecny, poruszał się właśnie jak manekin