stacji, gdzie jezioro prawie że podchodzi pod tory, do Gdańska, Warszawy, Poznania, czasem jeszcze dalej, zupełnie daleko. Niektóre bez kompleksów zdobywały świat za pomocą jakichś niebywałych, sobie tylko znanych czarodziejskich sztuczek, zupełnie niemieszczących się w głowie człowiekowi utopionemu w tamtej rzeczywistości. Pewnego razu, kiedy już sam załapałem się na swoje nieszczęsne studia, spotkałem tuż przed Bożym Narodzeniem Jagodę Czerpień, w szkole poważną olimpijkę z kilku przedmiotów, ciemnowłosą, dystyngowaną, tonem głosu i brązowymi iskierkami spod zmrużonych powiek wprawiającą w zmieszanie nawet szurniętego Bambusa od bioli.<br>- Cześć, co u ciebie? Co robisz? - pytała z posągowym uśmiechem.<br>- Ja? Studiuję - podniosłem na potwierdzenie torbę wypchaną