głodny, ponieważ w domu Stiebla już nikt nie podawał posiłków, wyruszył na stację.<br>Samotnie przeszedł wyludnioną, leśną promenadę obok zamkniętych pensjonatów, wdychając ostatnie ciepłe tchnienia powietrza falującego od świerkowych gęstwin.<br>Bał się powrotu do Paryża, nocy w opustoszałym mieszkaniu, kawiarnianych spojrzeń, niecierpliwych, zdawkowych rozmów, jakimi dawni koledzy zwykli traktować osoby niewiele znaczące w codziennych, przenoszonych z ust do ust notowaniach nazwisk.<br>Ledwo zdążył kupić bilet. Gdy wbiegał do małej poczekalni, wąż wagonów z żółtymi ślepiami lokomotywy wynurzał się już zza zakrętu.<br>Usłyszał, że ktoś go woła znajomym głosem, i zobaczył machającego ku niemu, wychylonego z okna doktora Schwinda. Wsiadł zatem do