dopowiedział Jassmont, musiał podnieść głos, aby go usłyszano. Deklarując się, bezmyślnie patrzył na ślady kozich raciczek w burym piasku. Kiedy podniósł zmęczone oczy, fotograf znów z tym samym zapałem gapił się na dekolt Róży. To było irytujące ponad miarę. Wziął żonę za rękę, lekko przyciągnął ku sobie, tak się odciąga niewinne dziecko od niestosownego widoku. Burknął słowo pożegnania i odeszli. W spacerowym tempie minęli jakieś podwórko. Poszarzałe niczym zeszłowieczna fabryka. Smętny pył, dwie puszki po konserwach, przy ścianie domku koło od roweru, aż czerwone od rdzy, nieopodal pniak w połowie, od ziemi, przegniły. Szparami pełzła tłustozielona pleśń. Następna posesja, nowy dom